Szuszenie - szkliwienie i malowanie


„Dużej staranności wymagał ten proces suszenia. To wszystko chroniło przed zniszczeniem tych rzeczy. Gdy proces suszenia dobiegał końca to już osoby, które musiały to pomalować (…) już mogły. Już naczyńko się nie odkształcało w trakcie przytrzymywania, było już mocno twarde (…). I wtedy – mówię to na przykładzie mojej rodziny – mama zajmowała się tym malowaniem, te wzory wszystkie porobiła i dosuszało się wtedy już całkowicie, do pełnego wysuszenia (…) a wtedy następowało dopiero pokrywanie całości tej powierzchni  emalią ołowianą… oczywiście ona wymagała wcześniejszego przygotowania.

Te produkty, materiały były dostarczane wcześniej przez Cepelię. Natomiast garncarze już potem to przygotowywali (…) mieszali z wodą, był dodatek z mleka (…). Mleko miało taki cel, że farba po wyschnięciu nie odpadała z tego naczynia. Jeżeli mleka nie było lubiła się wykruszać, płatami odpadała. To była taka określona warstewka i to się lepiej trzymało. Do tego dodawało się zmielony piasek źródlany. Taki biały, źródlany piasek (…) uzyskiwało się go  z dwóch źródeł: albo gdzieś z jakiejś rzeczki lub czasem (…) po odkopaniu 40 cm warstwy ziemi pod spodem. Taki piasek (…) się suszyło, musiał być suchutki jak sól, w takiej postaci. Mielone to było w żarnach(…) między kamienie się wsypywało i ten piasek był mielony na  białą mąkę, zupełnie przypominał zwykłą mąkę tylko to był ciężar inny. I to również był dodatek. Rozmieszało się to w wodzie(…) i w pewnych proporcjach też dodawało się do tej minii ołowianej. I to było w postaci ciekłej. Brało się taką dużą misę, również najczęściej także glinianą. Specjalnie garncarze sobie wcześniej robili, żeby ta misa miała jak największą średnicę bo przy pokrywaniu farbą dużych wyrobów lało się z naczynia (…). I trafiał z powrotem nadmiar do tej misy (…) no i następne naczynie się brało i znowu  się je polewało.


Zbigniew Bojda, Medynia Głogowska

 

„To się wynosiło na pole gdzieś tam, w cieniu, na wielgim słońcu bardzo nie, bo się to krzywiło. Tylko tak o, w cieniu jak o teraz. A na wiosnę to się szukało słońca troszeczkę. Ale trzeba było koło tego chodzić. Żeby przekręcić … Jak się na tym kole {zrobiło}, to potem na deskę się kładło kilka sztuk- dziesięć czy tam, zależy jakiej wielkości.”


Franciszek Piekło, Pogwizdów

 

„Tata nadawał kształt na kole garncarskim, układał to w odpowiednim miejscu, najczęściej na przykład doniczki no to na desce – jedną przy drugiej. Były mokre, prawda? No to jak już one troszkę podeschły, potem się wynosiło – <powynoście tam z deskami na pole>. To się wynosiło na podwórko, odpowiednio się tam to ustawiało w półcieniu, żeby to nie popękało – też trzeba było na to zwracać uwagę. No i przez kilka dni, może tydzień to się suszyło po prostu. A potem jak już było suche to się  wynosiło znowu, no też często właśnie na wolne powietrze. No i wtedy – to już my nie, ale mama – siadała, brała różnego koloru odpowiednie tam takie farbki i kreśliła wzory na tych naczyniach – malowała. To znowu trzeba było to sprzątnąć, żeby to wyschła ta farba Następnym takim etapem to było wynoszenie, albo w pomieszczeniu albo też na zewnątrz i oblewało się tą glejtą. To się tak nazywa – glejta – związek chemiczny miki czy ołowiu. No i to też musiało wyschnąć. To już myśmy w tym udziału nie brały, bo to było takie szkodliwe dla zdrowia. (…) No a potem z kolei jak to wyschło, no to się układało na takich specjalnych noszach. No i ponieważ dom był daleko, a piec był tutaj przy drodze – tak dla bezpieczeństwa od pożaru, żeby nie był za blisko zabudowań. No to trzeba było na tych noszach przenieść.”


Janina Ożóg, Pogwizdów 

 

„Mąż to wszystko produkował. (…) A do mnie to tak należało: Malowanie, bo to wszystko trzeba było malować. Jak ten towar wysechł to się w lato wynosiło na pole, a w zimie to się suszyło wszystko w środku, trzeba było palić i tam się wszystko suszyło. (…) Malowanie jakie tylko było to było moją robotą, to już ja robiłam. Glinę to jak mówiłam, co trzeba było ręcznie klusować to też ja robiłam. (…) No i przy walcowaniu też trzeba było pomagać, bo jedno musiało zakładać z góry, drugi musiał odsuwać dalej (glinę). To też pomagałam. Przy wszystkim, nawet jak trzeba było do pieca wozić do wypalenia to też żeśmy oboje wywozili”.


Jadwiga Wilczak, Pogwizdów

 

  „Czerwony się minia nazywał a ten żółty glejta”(…) Mąż mieszał dodawał do czerwonego tege żółtego i mieszał… lepiej wychodziło to szkliwo. Jeszcze się taki piasek dodawało do ołowiu i męli w żarnach. Taki biały piasek źródlany był wymyty wysuszony i to męli w żarnach i taka mąka się zrobiła i dodawali do tego ołowiu(…)dodawali tego piasku i że to szkliwo ładniej wychodziło”


Janina Ożóg Medynia Głogowska

GOKiR Czarna wykorzystuje cookies, które są umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo zmienić te ustawienia, korzystając z ustawień przeglądarki internetowej.