Sprzedaż ceramiki

 

Tata pakował garnki do miasta. Nie bardzo miałam za bardzo ochoty, tak było gdzieś wieczorem, trzeba było świecić, latarnią, bo przecież nie było światła jeszcze. I mówi: chodź poświecisz to będziemy te garnki ładować. A ja jakąś tą minę zrobiłam, że on widział, że mi się nie chce. No i tak: wiesz co, nie chce ci się, to ja widzę, ale mnie też się nie chce, ale ja muszę i ty musisz. Było bez dyskusji, tyle (…) trzeba było iść i pomagać”.


Zofia WośMedynia Głogowska

 

„Dawniej jeździli sprzedawać wyroby na jarmarki. W poniedziałek był jarmark w Sędziszowie, jak nie sprzedał to jechał od razu do Rzeszowa, w środę do Przeworska. Najdalej jeździli do Dynowa i Jarosławia. Jak wszystkiego nie sprzedał to i cały tydzień go nie było w domu”.


Andrzej Plizga, Pogwizdów

 

„Tata jeździł do Rzeszowa przeważnie i Łańcut, Rzeszów (…) a wcześniej to nawet jeździł i po wsiach, tak, że wybierał się tam na Kańczugę, na Przeworsk i w tamte strony. Tam w te lepsze gospodarki, bo tam kobiety kupowały garnki na mleko, na barszczowniki, na śmietany. To i pokrywki do tego były robione też, także to były nawet całe komplety nieraz.  A jeszcze zaraz po wojnie to nawet mówił tata, że dużo przywoził i ziarna. Przywoził ziarna, przywoził ziemniaki, o takie różności co tutaj można było sobie umleć i żyć z tego”.


Zofia Woś, Medynia Głogowska


„Rynki zbytu były na obszarze szerszym – w tych miejscowościach, w których się  rolnictwo rozwijało i stąd też garncarze z Medyni zaczęli jeździć ze swoimi wyrobami do bogatych wsi w leżajskim do m.in. Grodziska, które było silnym zapleczem rolniczym dla tamtego terenu. Jeździli też w okolice aż Lubaczowa, gdzie były lepsze ziemie. Tam, rzeczywiście chłopi potrzebowali naczyń, ale nie sprzedawali garncarze tych naczyń tylko wymieniali za naturę tzn. określona ilość ziarna pszenicy, żyta, ziemniaków i z tym wracali do Medyni czy do Zalesia (…). Oczywiście jeździli także na targi i jarmarki, jeździli na odpusty do Leżajska na Matkę Boską Zielną (…). W latach 70. tam, na ten odpust w Leżajsku przyjeżdżało przynajmniej 6, 10 garncarzy z Zalesia czy z Medyni – takich, którzy nie współpracowali na ogół z Cepelią, tylko okazjonalnie, dwa razy w roku korzystając z czyjegoś pieca, wypalali  naczynia i jeździli na ten odpust (…) Tam nie sprzedawano naczyń cepeliowskich tylko albo drobne zabawki albo naczynia siwe na mleko, bo na to tam było zapotrzebowanie”.


dr Krzysztof Ruszel

GOKiR Czarna wykorzystuje cookies, które są umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo zmienić te ustawienia, korzystając z ustawień przeglądarki internetowej.